Picie 2,5 litra wody dziennie to mit. Były rektor WUM: Do szpitali trafiają pacjenci „przewodnieni”
Powszechnie uważa się, że każdego dnia powinniśmy wypijać 2-2,5 litra wody. – Nie musimy tyle pić wody – tłumaczył prof. dr hab. n. med. Zbigniew Gaciong, specjalista w zakresie chorób wewnętrznych i hipertensjologii, były rektor WUM, podczas konferencji „Medycyna 2024 – leczyć bezpiecznie i efektywnie!”.
– Narządem, który decyduje w znaczącym stopniu o tym, ile wody zatrzymujemy, ile wydalamy, są nerki. Nerki spełniają bardzo wiele roli, ale ich podstawowa to czynność wydalnicza. Musimy oczyścić nasz organizm z metabolitów, pozbyć się ich, bo inaczej się zatrujemy i umrzemy. Żeby tych substancji się pozbyć, musimy je rozpuścić w wodzie. Następnie, przez nerki, musimy ją usunąć wraz z rozpuszczonymi produktami przemiany materii – tłumaczył.
Picie wody a długość życia i zapadalność na choroby
Ile tej wody przez nerki musi „przejść”, zakładając, że mamy zdrowe nerki, czyli jesteśmy w stanie maksymalnie zagęścić mocz? – To zagęszczenie moczu można wyrazić sumarycznie ładunkiem osmotycznym wszystkich substancji, które w moczu muszą się znaleźć. To jest około 600 mOsm – tyle powinniśmy wyrzucić mocznika i innych związków, głównie produktów przemiany aminokwasowej. Zdrowe nerki są w stanie zagęścić mocz do 1200 mOsm w litrze. Przy zdrowych nerkach człowiek, w pół litra moczu, jest w stanie tę toksyczną ilość substancji wydalić z organizmu – mówił prof. Gaciong.
Jeśli nawet nie pijemy wody, to w tzw. suchej diecie, czyli jedzeniu bez popijania, jest około 800 ml wody. Natomiast pół litra wody wystarczy w zupełności, żeby znajdować się w równowadze wodnej. – Powszechnie uważa się – i nawet, niestety, niektórzy lekarze to mówią – że jak ktoś ma chore nerki, to trzeba je „płukać” – mówił prof. Gaciong.
Powołał się na wyniki badania epidemiologicznego przeprowadzonego w Australii. – Popatrzono na ludzi, ich przeżycie, choroby w tym także przewlekłe choroby nerek – w zależności od tego, ile wody oni wypijają – wskazał profesor. Okazało się, że ilość wypijanych płynów nie wpływa w żaden istotny sposób na długość życia i zapadalność na najczęściej występujące choroby.
Butelkowana woda i izotoniki
Skąd się wzięła idea, żeby ludzie dużo pili? – Zachęty do picia wody pojawiły się z chwilą, gdy pojawiła się butelkowana woda na sprzedaż – podkreślił profesor. Odniósł się również do kwestii picia izotoników – bardzo promowanych dla ludzi uprawiających sport. Pojawiło się nawet takie zalecenie: „na godzinę wysiłku trzeba wypić litr wody”.
– Nie mówię o zawodowcach, mówię o amatorach, którzy startują w maratonach, to w tej chwili jest największa grupa uczestników takich wydarzeń. W większości są to ludzie zdrowi – człowiek zdrowy w takiej sytuacji uruchamia mechanizmy, które „zostawiła” w nas ewolucja i które bardzo sprawnie oszczędzają wodę – podkreślił profesor. – W sytuacji, kiedy te osoby startujące w maratonach wypijały po litrze na godzinę, dochodziło do przypadków zatrucia wodnego. Są nawet opisane, niestety, zgony po maratonach bostońskich i nowojorskich – właśnie takich osób, które „pompowały” w siebie wodę – mówił Gaciong.
Człowiek ma zabezpieczenie przed głodem i odwodnieniem
Cechą związaną ze starzeniem się jest postępujące upośledzenie czynności nerek. Im jesteśmy starsi, tym większe ryzyko upośledzenia zdolności do pozbywania się nadmiaru wody. Mechanizm oszczędzania, uzupełniania wody jest w nas bardzo głęboko „wbudowany” ewolucyjnie.
– Gatunek ludzki w trakcie rozwoju tak naprawdę zabezpieczył się przed dwoma głównymi zagrożeniami – przed śmiercią z głodu i odwodnienia – mówił profesor.
Jemy więcej niż potrzebujemy. Mechanizm sytości włącza się po ok. godzinie. Jak żołądek jest już wypełniony. – Po godzinie do mózgu idzie sygnał, że może już przestać jeść. Natomiast sygnał, że jesteśmy głodni, wędruje sekundę – podkreślił profesor. Mamy bardzo silne mechanizmy oszczędzające wodę, chroniące nas przed odwodnieniem i głodem. Ten mechanizm polega m.in. na uruchomieniu hormonów, które zatrzymują wodę w organizmie.
Niebezpieczny spadek stężenia sodu
Kiedy podczas przyjęć szpitalnych oznacza się u pacjentów stężenie sodu w surowicy, u chorych przewodnionych, z nadmierną ilością wody w organizmie, obserwuje się spadek stężenia sodu. – Jest to taki wskaźnik, który mówi nam, że to jest chory bardzo zagrożony – mówił prof. Gaciong
Bardzo niskie stężenie sodu związane jest ze zwiększonym ryzykiem zgonu. – Do szpitala przyjmowana jest pani z niewydolnością serca, której doktor powiedział, że musi dużo pić... Takich chorych widzę codziennie... Dzisiaj przyjęliśmy chorą, która przyjęła od czasu ostatniego pobytu w szpitalu 20 l wody... „Wyciągnięcie” z człowieka 20 l wody to są dwa tygodnie pobytu w szpitalu –podkreślał.
A zatem nie jest prawdą, że należy wypijać 8 szklanek dziennie. Także to, że „płukanie” pomaga naszym nerkom.
Mniej soli – mniej zawałów, udarów i zgonów
Kolejnym mitem jest, że jak jest bardzo gorąco i człowiek się bardzo poci, powinien zjeść łyżkę soli. To nieprawda. Współcześnie jemy kilkanaście gramów soli na dobę. Tymczasem przy zdrowych nerkach wystarczy nam pół grama na dobę. Nie jest prawdą, że musimy się jakoś specjalnie dosalać. Natomiast my jesteśmy notorycznie „dosalani”.
Człowiek potrzebuje bardzo mało soli. Nie musi tyle jej jeść, ile faktycznie codziennie spożywa. Tymczasem gotowa żywność zawiera jej bardzo dużo. Za dużo. Profesor powołał się na wyniki badań przeprowadzonych niedawno w Chinach. – Część chlorku sodu, czyli soli kuchennej, zastąpiono chlorkiem potasu. Okazuje się, że nawet ta niewielka zmiana przełożyła się nie tylko na różnicę ciśnienia tętniczego, ale także na ryzyko na ryzyko chorób takich jak udar, zawał serca i także liczba zgonów – podkreślił.
Nasilone objawy niewydolności serca
Człowiek zdrowy powinien pić wtedy, kiedy mu się chce pić. – Problem jest u osób starszych i rzeczywiście jest to czasami trudna sprawa. Osoby starsze mają bowiem zmniejszone uczucie pragnienia – mówił profesor. – Dodatkowo w większym stopniu spożywają gotowe produkty, w związku z tym jedzą więcej soli niż osoby młodsze. To szczególnie ważne, jeśli są to pacjenci z niezdolnością serca.
Ludzie powinni się codziennie ważyć. Sygnałem, który może świadczyć o tym, że coś niedobrego dzieje się w organizmie, jest wzrost wagi. – Zakłada się że jeśli waga wzrosła w krótkim czasie o 2 kg, jest to sygnał do zgłoszenia się do lekarza. Mogą się bowiem nasilić objawy niewydolności serca i taki pacjent za chwilę trafi do szpitala z obrzękiem płuc – podkreślił prof. Gaciong.